Strona główna

czwartek, 5 września 2013

Była smaczna impreza. Też tu byłaś/eś? W końcu coś nowego + refleksja.

Pytanie z tytułu notki jest głównie dla ludzi mieszkających w pobliżu Opola. Poniżej prezentuję kilka refleksji związanych z V Festiwalem Opolskich Smaków. W jego organizację mocno zaangażowali się opolscy blogerzy. Całość odbyła się w ostatnią sobotę i niedzielę wakacji, przy czym najwięcej atrakcji było 31.08 - czyli w Dniu Blogera.

Materiały promocyjne (da się powiększyć)

To, że Polskę ogarnęło kulinarne szaleństwo wiadomo od kilku lat. Tego typu spotkań w Opolu w tym roku było już kilka, oczywiście o żadnym nie wiedziałam.

To, co mnie przyciągnęło na Festiwal to... blogerzy. Żadnej z osób nie kojarzyłam przed wejściem na Rynek. Korzystałam z blogerskich przepisów w kuchni i nie raz trafiłam na jakieś skandaliczne buble nie do przyrządzenia. Z drugiej strony jest rzesza ludzi, którzy wiedzą co i jak robić - postanowiłam sprawdzić to organoleptycznie.

Świetnym pomysłem było zaangażowanie grupy blogerów do przygotowania poczęstunku. Jedna mała porcja jakiegoś dania "kosztowała" napisanie jakiegoś swojego przepisu. Do wyboru było po kilka potraw z kuchni żydowskiej, litewskiej, rosyjskiej, francuskiej, włoskiej, meksykańskiej, tureckiej, hiszpańskiej. Zawędrowałam tam ze swoimi 6-cioma przepisami. Wszystko co jadłam było faktycznie smaczne, a serce podbiły mi rosyjskie bliny z serem, łososiem i szczypiorem oraz kulebiak (ciasto dość kruche z zapieczonym farszem z kapusty i in.). Drożdżówki z jagodami były nie gorsze. W międzyczasie mój Mężczyzna zachwycał się ratatouille (ratatoiillem?) z cukinią. Moja kulinarna ignorancja została zdeptana po spróbowaniu żydowskiego kawioru (sami zgadnijcie co to może być) - w sumie smaczne, choć wolę te składniki w innym wydaniu.

Więcej o imprezie tutaj. Pogooglujcie, blogerzy udostępniają przepisy na niektóre dania.

Stałam tak wcinając kulebiaka i zerkając na scenę, kiedy coś zaczęło mi się w głowie tłuc. Na scenę wszedł sympatycznie uśmiechający się mężczyzna, de facto bloger. Olśnienie przyszło po zapowiedzi prowadzącego imprezę. Mężczyzną okazał się Adam Czapski prowadzący tego bloga. Moja pamięć do twarzy jest zabójcza, wiem. Kojarzyłam go z tv - z pierwszej edycji MasterChef, przy czym po fakcie dowiedziałam się, że to nie jedyny program gdzie się produkował. Teraz przejrzałam blogi pozostałych uczestników tego festiwalu i w pełni dopiero teraz rozumiem  ich stres. Widać go było na ich stoiskach, ale trzymali się dzielnie i wydawali porcje z uśmiechem.
 
Lekko zirytowały mnie dwie panie w wieku, powiedzmy, starszym. Jedna chwaliła się drugiej jak jest przebiegła i wydrukowała sobie z internetu jeden przepis kilkadziesiąt razy, żeby wszystkiego popróbować. Druga próbowała wyżebrać od pierwszej kilka takich karteczek. Ze swej strony uznałam to za trochę dziecinne i jednak żałosne... mam nadzieję, że oszustwo na miarę 4-letniej dziewczynki zostało ukarane rozerwaniem pewnej części ciała (nie, nie żołądka).

A po co te przepisy? Mają zostać przeczytane, przejrzane i wybrane trafią do nowej książki kuchni opolskiej. I tu rodzi się moja wątpliwość...
Przepisy na blogerskich stoiskach trafiały do pudełeczek, dostawało się papu i tyle w kwestii wymiany.

Obok miała stoisko opolska biblioteka. Tam książki można było dostać albo za przepis, albo za opowiedzianą historię (np. o dzikich bananach, o tym co Tata lubi jeść). Tematyka głównie kulinarna, choć były i inne publikacje. Książki można było w ten sposób "kupić", lub wymienić za jakąś swoją. Zobaczyłam na stoisku Nastolatki gotują. Mam do niej ogromny sentyment - to stara publikacja, ale dla laika jak znalazł. Wszystko rozpisane jak krowie na rowie, ciężko coś popsuć. Od tej książki zaczynałam przygotowywać samodzielnie "cokolwiek" i wciąż leży na mojej półce (mimo starań Mamy by ją wyrzucić, skoro się rozpada).


Obok leżała książka o rybkach akwariowych, którą kiedyś miałam. Do rybek wracać nie planuję więc jej nie wzięłam. Za to wpadła mi w oko książka ze wspomnianej serii o roślinach, zwierzętach, a nawet grzybach. Kosztowała mnie "przepis na rybę po grecku".


I tu dochodzimy do sedna moich wątpliwości. Na stoisku bibliotekarskim przepisy wpisywało się w duży zeszyt. Na koniec zostałam poproszona o podanie swoich danych osobowych, nr tel. i podpisanie oświadczenia, że nie będę rościć sobie praw do przepisu. No to jak w końcu? Każdy przepis może trafić do książki, czy tyko te, które pochodzą od ludzi, którzy wypisali te dokumenty? Zastanawiam się, czy do książki nie trafią tylko te wybrane z wybranych. A może anonimowe przepisy będą uznane w książce za anonimowe?

Po festiwalu rozsiadłam się wygodnie w kawiarni i przeglądałam książkę. O ile ta o gotowaniu jest rewelacyjna, o tyle po przejrzeniu tej o zwierzętach oczy wyszły mi z orbit. Jest tam zalecenie trzymania zwierząt w małych klatkach, usypianie starych szczurków lekami nasennymi na własną rękę i jakieś chore ilości pożywienia. Ale zonk. Książka pochodzi z 1990 roku, tekst z 1988, więc to naprawdę nie są jakieś odległe, prehistoryczne czasy. Nie spodziewałam się najnowszych trendów, ale to... Żeby nie było - garść przydatnych informacji też jest. Ciekawe tylko czy laik by rozróżnił bzdury od tego co jest faktycznie zalecane.

Mimo to jestem ciekawa innych książek z tej serii - szczególnie o szydełkowaniu i szyciu.

W niedzielę atrakcji dla mnie było mniej. W ramach spaceru zdecydowaliśmy się zajrzeć na koncert zespołu Girls on Fire, który może kojarzycie z programu X-Factor. Fanką ani zespołu, ani programu nie jesteśmy. Może dlatego zwialiśmy w popłochu po 10 minutach "koncertu". Dziewczyny faktycznie się starały, przyjechały z jednym DJem, który puszczał im podkład, ale coś poszło bardzo nie tak i wyglądało to groteskowo. Jak na złość wokalistkom publiczność na początku koncertu liczyła może z 50 osób... 
Zaskoczeniem dla mnie było to, że stoiska ze smakołykami (normalne, nie blogerskie) zniknęły zupełnie nim zaczął się koncert "gwiazdy wieczoru". W dodatku zespół zaczął imprezę z ponad 20 min. opóźnieniem, a to rzecz może i standardowa, ale bardzo przeze mnie nie lubiana na koncertach.

W każdym razie... działo się działo! Aż żałuję, że tyle na raz, bo w międzyczasie w Opolu był jeszcze koncerty Ewy Farny, Kory, impreza w parku na wyspie Bolko i impreza na kąpielisku pod Opolem. Wystarczyłoby tego na zapewnienie atrakcji co niedzielę przez całe wakacje... a tak, rozdwoić się nie dało.

9 komentarzy:

  1. Obawiałabym się, że ktoś przywłaszczy sobie mój przepis i z zyskiem opublikuje w książce jako swój. Ale tak czy siak fajny sposób na spędzenie wolnego czasu. Ja często chodzę u mnie w mieście na różne festyny i inne tego typu wydarzenia. A najmilej wspominam festiwal pieroga w Krakowie 3 lata temu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mi to lotto. Przepis faktycznie był "rodzinny", ale myślę, że to nic odkrywczego - niech publikują jeśli uznają go za ciekawy. ;)

      Usuń
  2. Dziwna sprawa z tymi przepisami, też bym nie chciała żeby mój przepis widniał anonimowo w książce albo co gorsza pod innym nazwiskiem. Ciekawa jednak koncepcja całej imprezy.
    Masakra z tą książką o zwierzakach, dla mnie szok.
    Fajnie, że chociaż miło i ciekawie spędziłaś czas :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak na prawdę to są jedynie moje wątpliwości. Trochę późno zaczęłam się nad nimi zastanawiać, bo nie miałam już okazji zagadać do organizatorów. Mimo to uważam festiwal za bardzo udany.

      Usuń
  3. Ja zaopatrzylam się ostatnio w dwie książki książeczki kucharskie takie bardziej do oglądania niż czytania tzn są przepisy i są obrazki. Bardzo mi się podobają. Inspirują tylko wewnętrzny leń mnie powstrzymuje przed wykonaniem jakiejś potrawy... ;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najtrudniej jest się zmobilizować, za to jaka frajda jak już danie jest na talerzu :)

      Usuń

Miło mi, kiedy czytam Wasze komentarze i bardzo Wam za nie dziękuję! :)
Proszę, abyście nie zostawiały reklamowych linków. Znajdę Wasze blogi, dzięki linkom podanych w Waszych profilach. Niechciane komentarze będą usuwane. Komentarze "obserwacja za obserwację" będą usuwane