Strona główna

sobota, 30 listopada 2013

Świąteczna wiśnia od Miss Sporty #400

Kiedy zobaczyłam ją w Rossmannie zaczęłam kręcić się jak kot koło waleriany. Jej odcień bardzo przykuł moją uwagę. Taki... elegancki, stonowany i świąteczny. W końcu zimowy nastrój to nie tylko srebro i złoto, ale również zieleń i czerwień. Padło na ten ostatni kolor. Przedstawiam soczystą wiśnię Miss Sporty Lasting Colour nr 400.


Lakier ma 7 ml objętości. Cena regularna ok. 6,50 zł.Opakowanie nie różni się niczym od innych z tej serii. Krótki i gęsty pędzelek, w miarę poręczny.


Największy atut tego lakieru to kolor. Zmienia się on w zależności od oświetlenia. Przy oświetleniu dziennym, naturalnym mamy wiśnię. Wieczorem i w słabym, sztucznym oświetleniu lakier wydaje się być o wiele ciemniejszy (b. ciemne bordo). W obu sytuacjach prezentuje się świetnie. Zmywa się szybko i bezboleśnie.


 A jakie ma wady? Oj, niestety jest ich kilka. Smuży, smuży straszliwie. 2 warstwy to za mało. Na zdjęciach są tylko dwie, ale nie dajcie się zwieść! Na żywo wyraźnie widać jaśniejsze i ciemniejsze pasy - trzeba nakładać przynajmniej 3. Ja poprzestałam na dwóch, bo czas mnie gonił i szybciej było dla mnie domalować sondą kropeczki (które miały na celu skupić uwagę na sobie, a nie na smugach).


Kolor jest intensywny, więc bez odżywki/podkładu może odbarwić paznokcie. Ja nałożyłam serum SH i zrezygnowałam z podkładu - odbarwiłam sobie lekko płytkę w miejscach, gdzie była uszkodzona/pozadzierana. Jednak odbarwienia zniknęły po kilku dniach.


Napis na pędzelku "up to 10 days"... Litości, u mnie poodpryskiwał w trzeci dzień i trzeba było go zmyć. Lekkie otarcia zaczęły się na drugi dzień. Generalnie nie ma rewelacyjnej trwałości, to taki średniak. Na wierzch nałożyłam top Insta Dri od SH, żeby kropki szybko wyschły. Sam lakier schnął dość przyzwoicie, można obyć się bez wysuszacza. Bez topu błyszczał się tak samo jak z topem na zdjęciach.


Plusy:
+ kolor
+ aplikacja
+ wysychanie (obejdzie się bez wysuszacza)
+ cena

Wady:
- strasznie smuży (to jego największy minus)
- może odbarwiać płytkę
- dyskusyjna trwałość (wg MS 10 dni, u mnie 3 dni)

Taki to lakier... średniaczek w niskiej cenie. Ze smugami sobie poradzę choćby wzorkami, a resztę jestem w stanie przełknąć. Ma piękny kolor! Zaraz znów nim pomaluję paznokcie :D.

środa, 27 listopada 2013

Olejek (?) do kąpieli i pod prysznic Tutti Frutti liczi i rambutan

Kiedy zobaczyłam tę półlitrową butelkę w Biedronce za 10 zł pomyślałam, że przyda mi się, bo właśnie wykończyłam moje płyny do kąpieli. Nie chciałam olejku, więc kupiłam olejek do kąpieli Tutti Frutti Farmona liczi i rambutan (takie owoce podobne do liczi). Jeśli nie chciałam olejku, to czemu go kupiłam, gdzie tu logika?


Logika nie poszła spać, same zobaczcie jaki ten "olejek" ma skład (ze strony farmona.pl):
 
INCI:
Aqua (water), Sodium laureth sulfate, Acrylates copolymer, Cocamidopropyl betaine, Peg-7 glyceryl cocoate, Glycerin, Parfum (fragrance), Sodium chloride, Peg-150 pentaerythrityl tetrastearate, Peg-6 caprylic/capric glycerides, Disodium edta, Sodium hydroxide, Citronellol, Geraniol, CI 77019 (mica), CI 77891 (titanium dioxide), Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone, 2-bromo-2-nitropropane-1,3-diol, CI 16255, CI 45100.

I tak okazuje się, że olejki w tym kosmetyku są, a i owszem. Tylko, że olejek powinien mieć same/głównie olejki w składzie, a tu tłuszcze zostały wyparte przez wodę, SLS i składniki myjące. Czy obraziłam się na niego? Absolutnie nie. Gdyby to był prawdziwy olejek z samymi olejami w składzie to bym go nie kupiła. Nie chciałam olejku, a płyn do kąpieli. I tak należy traktować ten kosmetyk.


Farmona rozpływa się nad tym "olejkiem". Konkretnie: aromat faktycznie jest ciekawy, lekko słodki i wyraźny, ale nie mdlący, nienachalny i nie chemiczny. Długo utrzymuje się w wannie i na skórze. Gęstej piany jest naprawdę sporo, choć płynom Verona nie dorównuje. Płyn w butelce jest gęsty i ładnie opalizuje. Piana nie opalizuje i nie zauważyłam, aby rozświetlała skórę. Faktycznie nie wysuszył skóry i lekką ją zmiękcza (lekko, bez szaleństw).


Nie mam pojęcia jak przez ten otwór odmierzyć 25 ml. Lałam na oko pod wodę laną z prysznica. Otwór jest dobrej wielkości, butelka duża, poręczna, dobrze zamykana na "klik".


Płyn faktycznie opalizuje. Wygląda to nawet ładniej niż na zdjęciu. 

Na opakowaniu jest info, że jest doskonały pod prysznic. Wątpiłam w to, bo zmywanie olejku z dłoni po zrobieniu powyższego zdjęcia szło mi topornie. Ale jak o tym pisać bez spróbowania? Spróbowałam i jestem zaskoczona - olejek może spokojnie służyć do mycia pod prysznicem! Na wilgotnej skórze przyzwoicie się rozprowadza, ładnie zmywa zanieczyszczenia i nie stwarza problemów ze spłukaniem. Za to zapach jest o wiele bardziej intensywny niż przy stosowaniu w wannie. Przytłoczył mnie i dlatego zrezygnowałam z używania go zamiast żeli pod prysznic.

Reasumując: jeśli liczysz na efekty jak po olejkach do kąpieli (np. jak po Alverde) to uciekaj od niego gdzie pieprz rośnie. Jego działanie na tym nie polega.

Za to jeśli szukasz płynu do kąpieli/umilacza to:

Plusy:
+ dobry stosunek jakości do ceny
+ dużo gęstej piany
+ przyjemny, wyraźny, niechemiczny zapach
+ nie wysusza
+ może być sposobem na relaks
+ duża estetyka - miły dla oka efekt opalizacji w butelce
+ solidne opakowanie
+ sprawdza się jako "żel pod prysznic"

Wady:
- nawilżanie i zmiękczanie jest za słabe, nawet jeśli uznamy go za płyn do kąpieli, który ma trochę olejków w składzie.
- rozbudowany skład (SLS)

Jak dla mnie produkt b.dobry jako umilacz do kąpieli. Niektóre zapachy z tej serii mi nie odpowiadały, ten jest całkiem przyjemny. Polecam dla osób szukających płynów niedrogich, o ładnym zapachu, tworzących sporo piany.

poniedziałek, 25 listopada 2013

Zakupy z całego listopada - to nie w Rossmannie wydałam najwięcej.

Kobiety i zakupy powinno się od siebie izolować. Tak samo jak zakupy i dzieci. Ale za to jaka jest przyjemność wydać pieniądze, cieszyć się nowościami, kiedy zrobiło się to z głową i nie ma miejsca na wyrzuty sumienia.

Szał Rossmannowski trwa. -40% też. Kupiłam 3 kosmetyki (podaję ceny po obniżce). Trafiłam do drogerii, w której wcześniej nie byłam. Sporo kosmetyków w sobotę w południe było wykupionych, choć cieni CT było multum, to tusze już się kończyły. Za to na półkach był porządek i choć było nas tam sporo, to kosmetyki nie były obmacane.


Lakier Miss Sporty w kolorze cudnej wiśni - Lasting Color nr 400. 3,89 zł.
Maybelline Color Tattoo On and on bronze (14,39 zł). Tak długo szukałam cienia, który będzie złotem idealnym dla mnie. Ten ma szansę <3.
Lovely Pump Up - to przez Was ją kupiłam, za bardzo ją wychwalałyście. 5,39 zł.

 

Do Biedronki wróciłam po kule do kąpieli. Były tylko rumiankowe i z zieloną herbatą. Padło na drugą opcję. Wykupiłyście mi inne wersje :/. Cena za sztukę: 2,99 zł.


Kiedy zmaterializował się przede mną Auchan ruszyłam na poszukiwania płynów do kąpieli Verona. Miałam wersję zielona herbata i limonka - była genialna. Teraz przyszedł czas na orchideę z jedwabiem i grejpfrut z imbirem. Każdy płyn: 6,99zł.


Najwięcej pieniędzy zostawiłam na... Allegro. Wymyśliłam, że w ramach zimowego upominku dam Mamie kule do kąpieli i żel do skórek od Sally Hansen, który mi notorycznie podkrada. Najtaniej produkty SH znalazłam na aukcjach. Żel znalazłam u znajomego sprzedawcy, a potem dorzuciłam do niego kilka rzeczy. Koszt przesyłki 9zł.
 

Żel do usuwania skórek SH. Był, jest i pewnie nadal będzie genialny. 8,77 zł.
Serum SH Naigrowth Miracle (9,47 zł), czyli następca odżywki Joko do kruchych paznokci.


W kwestii (de)makijażu po bardzo średnich płynach jedno- i dwufazowych od firmy Ziaja wróciłam do płynu od Maybelline: 3,97 zł.
Zainwestowałam "majątek" w skośny pędzelek do kresek robionych cieniami. 1,44 zł.


Na koniec coś do włosów.
Hairagami - któż nie zna tej spinki. 2,47 zł.
Spinka Hair Cuff, która po założeniu przypomina metalową obręcz. 2,87 zł

I obym poprzestała na tym.

niedziela, 24 listopada 2013

Co zawinił zmywacz lakieru Brytyjczykom, czyli bulwersująca głupota okołokosmetyczna.

Każda z Nas czasem trafia w mediach na info, które budzi w niej wewnętrzny sprzeciw. Ostatnio bokiem wychodzą mi wiadomości o "biednych" polskich "ekologach" w Rosji. Teraz przyszedł czas na kretynizm z Naszego kosmetycznego świata. Same zobaczcie na co idą nasze pieniądze, kto chce zabronić nam kupowania zmywaczy lakierów do paznokci. Może warto napisać poradnik: "Jak być zadbaną kobietą, która w przyszłości nie będzie posądzana o terroryzm"? Już piszę o co mi chodzi.

Przy kubku kawy zainteresował mnie artykuł Filipa Śliwy: Zmywacze do paznokci i farby do włosów będą wycofywane ze sklepów? Nowy projekt walki z terroryzmem. Onet odsyła dalej do źródła na dailymail.uk.com, a co ciekawsze fragmenty cytuję poniżej, jednak zachęcam do przeczytania całości.

W Wielkiej Brytanii powstał projekt wycofania z ogólnodostępnej sprzedaży produktów, takich jak zmywacze do paznokci czy farby do włosów. Dlaczego? Substancje aktywne, zawarte w tych produktach często są składnikami - konstruowanych w domowych warunkach - bomb. Działania te mają przyczyniać się do zapobiegania atakom terrorystów.

Brytyjska organizacja rządowa "The Home Office" (...) uzasadnia postulat faktem, że tego typu bomby zostały użyte w ponad 70 proc. ataków terrorystycznych, do których doszło od późny lat dziewięćdziesiątych.


Z artykułu wynika, że zagrożeniem są zmywacze do lakierów paznokci z acetonem, farby do włosów, środki czystości i inne. Aż dziwię się, że nikt z tych "inteligentnych" ludzi nie doczepił się do napoi a'la cola - wszak tam też jest kwas siarkowy.

W ramach manipulacji Onet powołuje się na spotkanie unijne, ale jakoś nie podał o które dokładnie chodzi:

Oficjalne plany wycofania, bądź ograniczenia sprzedaży dla ww. produktów zostały zaprezentowane podczas zjazdu członków Unii Europejskiej, gdzie dyskutowano o dostępności substancji chemicznych, które mogą być wykorzystywane w działalności terrorystycznej.
 

Mi najbardziej podobał się pomysł rozwiązania problemu, by podawać personalia przy zakupie tych produktów. Już widzę siebie w drogerii, kupującą zmywacz, na co pani w kasie prosi o moje dane osobowe i adres zamieszkania.
Naprawdę na takie idiotyzmy poświęca się czas na zebraniach UE opłacanych za nasze ciężko zarobione pieniądze? Litości... Czym prędzej udam się zmyć manicure, bo jeszcze okaże się że jutro ktoś mi tego zakaże.

Dobra, na dziś już mi wystarczy absurdów.
* * *

Tak w ogóle dziś miało być o Rossmannie, ale kiedy za oknem jest szaro-buro, zimno, a w domu tak ciemno, że od 8 rano trzeba ratować się sztucznym oświetleniem, to od razu wiem, że zdjęcia kosmetyków wyjdą poniżej poziomu mułu. Zakupowy post pojawi się jutro (jak dobrze pójdzie).

środa, 20 listopada 2013

Odżywka do kruchych paznokci od Joko

Jaki piękny dzień: odwołane poranne zajęcia na uczelni, listonosz przyniósł paczuszkę z Allegro z kosmetykami. Wśród nich jest "cudowne" złote serum od Sally Hansen, więc najwyższy czas pozbyć się swojej starej odżywki do paznokci. Dziś dwa słowa na temat odżywki do regeneracji kruchych paznokci Calcium Żel od Joko. Służyła mi wiernie, ale czas się pożegnać.


Kupiłam ją za ok. 10zł/10ml na początku tego roku, kiedy paznokcie odmówiły mi posłuszeństwa. Zawsze są grube, ale bardzo kruche i przy regularnym malowaniu lakierami mają tendencję do rozdwajania się. Od chwili zakupu używałam ją jako bazę pod lakier.


 Opakowanie "może być" jeśli używamy jej krótko. Kwadratowa zatyczka, krótki i cienki pędzelek. Niestety przez to, że jest krótki ciężko sięgać po odżywkę, kiedy zużyjemy połowę. Po ok. 9 miesiącach zaczęła gęstnieć (dlatego dziś nie mam dla Was zdjęcia jak wygląda na paznokciach), a ciągłe przechylanie buteleczki by sięgnąć po kosmetyk stało się irytujące. W dodatku zaraz po zakupie podczas zakręcania pękła mi zakrętka, choć nie zakręcałam jej na siłę. Myślałam, że to przypadek, ale potem u którejś z Was widziałam identyczne pęknięcie.


Odżywka w buteleczce jest jasnoróżowa. Na paznokciu zupełnie transparentna i nie różni się wyglądem od lakierów bezbarwnych. Nie miałam problemów z jej zmywaniem. Cudów nie dokonała, określenie "żel" też nie jest adekwatne, bo przypomina konsystencją zwykły lakier. Za to duży plus dla niej za to, że długie paznokcie zaczęły poddawać się i lekko wyginać, zamiast od razu pękać. Mogłam też dłużej malować paznokcie bez uszczerbków w postaci rozdwajania się płytki. Zapobiegała też farbowaniu się płytki od lakierów. Jedyny lakier, który z nią nie współpracował, to pomarańczowo-żarówiasty lakier od Allekosmetyki. Zafarbował płytkę, która zaczęła rozdwajać się na samym środku (za to jego niebieski kolega współpracował z nią bez zarzutu).

Plusy:
+ cena/objętość
+ "uelastyczniła" kruche paznokcie
+ płytka dłużej utrzymywała się w dobrej kondycji
+ zabezpiecza przed farbowaniem.

Wady:
- opakowanie: pęknięta zatyczka, za krótki pędzelek
- po długim eksploatowaniu paznokci lakierami płytka zaczyna się i tak niszczyć

Fenomenu nie odkryłam. Mimo to znalazłam pierwszą odżywkę, która załatwiła sprawę moich kruchych paznokci. Obraziłam się trochę na niesforne opakowanie i przez to przerzucam się na preparat Sally Hansen. Kto wie, może Joko zgęstniała przez to pęknięcie zakrętki. W przyszłości są jednak duże szanse, że do niej wrócę. Oby do tej pory zmieniło się jej opakowanie.

piątek, 15 listopada 2013

Domowe rogaliki do kawy i herbaty

Dziś coś na słodko - w zeszłym tygodniu okupowałam kuchnię przez ponad 3 godziny, aby przygotować domowe rogaliki. Są to przekąski czasochłonne, ale z talerzyków znikają od razu, więc warto poświęcić im trochę czasu. Ciasto robię mało słodkie, więc z powodzeniem może posłużyć do robienia rogalików ze słodkim nadzieniem, jak również do robienia pasztecików.


Ciasto na 32 rogaliki:
- 4 szkl. mąki
- 200g margaryny (+50g dodatkowo)
- 2 żółtka (+białka dodatkowo)
- 200g gęstej śmietany
- 50g świeżych drożdży lub 2x saszetka drożdży granulowanych (wybrałam II opcję, choć na świeżych wychodzą równie dobre)
- szczypta soli
- 1 duży cukier waniliowy
- 1 łyżka cukru pudru

Nadzienie:
Zrobiłam w dwóch wersjach (w razie potrzeby dosłodzić, powinno być wyraźnie słodkie):
- duży słoik drylowanych wiśni (min. ~360ml)
- mus jabłkowy (jabłka gotowane i przetarte na sicie) + rodzynki + cynamon
- inne opcje: mus z innych owoców lub dżem, kostka czekolady, twaróg albo dowolny farsz "na słono".

Dodatkowo:
- cukier kryształ
- 50g margaryny
- białka z 2 jajek

Z margaryny z całej kostki (250g) odłożyć 50g i stopić, ostudzić. Pozostałą margarynę siekać z przesianą mąką. Dodać żółtka, śmietanę (w temp. pokojowej), sól, cukier puder, cukier waniliowy i drożdże. Zagnieść ciasto, aż stanie się jednolite (wyrabiać możliwie krótko). Podzielić na 4 równe części i bez czekania aż wyrośnie kolejno każdą z nich rozwałkować na okrągły placek o grubości 3mm. Każdy pokroić promieniście na 8 części (jak szprychy w rowerze), aby otrzymać kształty przypominające trójkąty. Każdy trójkąt posmarować stopioną margaryną i wykładać po ok. 1 łyżeczce nadzienia na szeroki koniec. Zwijać w rulon od szerokiego do spiczastego końca. Zawinąć boki, aby ciastko przypominało rogalik. Każdy posmarować białkiem i obsypać z góry cukrem kryształtem. Na blachę wchodzi ok. 16 sztuk. Piec w 200st.C do lekkiego zrumienienia.

Rogaliki wychodzą "półkruche", ciocia od której mam przepis nazywała je "półfrancuskimi". Jeśli komuś nie zależy na mocno wyrośniętych rogalikach i lubi bardziej kruche przekąski można zmniejszyć ilość drożdży o połowę.

Najlepiej smakują z dobrą kawą, ewentualnie gorącą herbatą. Czasochłonne, ale proste w wykonaniu. Lepiej nie zawijać ich szczelnie po wystygnięciu - przechodzą wtedy wilgocią z nadzienia.

P.S.
Ja to mam szczęście. W poniedziałek wybrałam się do kina. Wyłączyli mi prąd. W kinie brakło prądu. Fajnie, nie?

piątek, 8 listopada 2013

Czas na relaks z musującą kulą do kąpieli!

Mamy jesień, a co może być przyjemniejszego niż po zmarznięciu na dworze zanurzenie się w pachnącej, gorącej wodzie w wannie? To mój sposób na relaks i tym razem postanowiłam wypróbować musującą kulę (bombę) do kąpieli z herbatą z Biedronki. Tym razem kosmetyk nie był produkowany z myślą o tej sieciówce i przywędrował do nas z Londynu. Popełniła go firma Jardins de Provence, czyli nikt inny jak Marba.


Kula jest wielkości piłki tenisowej i waży 165g. Kosztuje 3,99zł Pomyłka, kosztuje 2,99 zł (a to oznacza, że zakup kwasku i sody do domowej produkcji to większy wydatek, niż kupno "gotowca") i jest to spory plus, bo za tego typu umilacze w drogeriach trzeba zapłacić zawyczaj 2x (i więcej) tyle. Kosmetyk jest szczelnie zafoliowany, przeznaczony do wrzucenia do ciepłej wody, kiedy wanna już będzie pełna. Podobno jest ręcznie robiony. Możliwe, ale ręce najwyrażniej posługiwały się półkulistymi formami do nadawania kształtu kosmetyku - wyraźnie widać miejsce "łączenia".


Przez folię widać pokruszone w drobny mak liście zielonej herbaty. O dziwo w wodzie prezentują się trochę lepiej i rozwijają w kawałki liści max 2x2 cm. Nie ma co liczyć na romantyczny efekt "płatków róż", niektórych może irytować pływające, poszarpane zielsko. Mi w sumie się podobało.


Przeczytałam o maśle shea, trochę powątpiewałam w jego istnienie. Z pomocą edukacyjną przyszła mi pewna strona kosmetyczna, gdzie można znaleźć różne składniki z wyszczególnieniem ich nazewnictwa INCI i krótkim opisem. W ten sposób odkryłam masło shea na IV miejscu w składzie pod nazwą Butylospermum Parkii. Na plus są jeszcze olejki z awokado i pestek winogron. Końcówka to substancje zapachowe (mają pachnieć różą, konwalią, jaśminem, pelargonią... a ja i tak czułam tylko zapach zielonej herbaty), które mogą niektórych uczulać.


Niewiele rzeczy mnie uczula, więc skład mi pasuje. Ale, ale... tyle zielska mi w wannie pływało, a tu w składzie pominięto zieloną herbatę! Nieładna wpadka, bo nie wiadomo co jeszcze mogło umknąć uwadze producenta. 

Po wrzuceniu kuli do wody kosmetyk zaczyna energicznie musować i naprawdę zasługuje na miano "Bath Bomb". Można poczuć się przez chwilę jak dziecko, które wlewa wodę do plastikowego jajka z Kinder Niespodzianki, dosypuje do niej proszek do pieczenia, wstrząsa i czeka na "bum!". W każdym razie woda staje się łagodniejsza i zauważalnie bardziej miękka (stawiam na kwas cytrynowy, który powinien rozjaśniać skórę, choć tego nie stwierdziłam). Czuć efekt nawilżenia dzięki tłuszczom roślinnym. I ten zapach! Uwielbiam świeże zapachy - herbatę, wiciokrzew etc. a tu aromat utrzymuje się od początku do końca kąpieli, osiada na skórze i można wyczuć go nawet po kilku godzinach od kąpieli.

Plusy:
+ tania (4zł/1szt.)
+ nawilża skórę
+ atrakcyjny, długo utrzymujący się i niechemiczny zapach
+ efektowne "musowanie" gwarantowane

Wady:
- dodatki zapachowe mogą uczulić wrażliwe osoby (choć mnie to się nie przytrafiło)
- znalazłam je tylko w Biedronce i nie wiem czy będą w regularnej sprzedaży

Jak tylko będę w Biedronce znów je kupię. Myślę, że ten zapach sprawdzi się jako dodatek do upominku świątecznego dla Mamy. Muszę wypróbować inne zapachy. Ten kosmetyk zapewnił mi świetny relaks i zastrzyk optymizmu :).