Strona główna

wtorek, 29 kwietnia 2014

Błękitny koszyczek na szydełku na kosmetyki + zakup nici

No, sukces! Od ostatniego postu dowiedziałam się, że ciężko jest zrobić płaskie koło, a coś takiego jak wzór uniwersalny na wszystkie nici nie istnieje (a przynajmniej 3 "uniwersalne" jakie znalazłam jakoś działać u mnie nie chciały). Słupki dodawałam na wyczucie, efekt wyszedł niezły.


Twór ten ma średnicę 22cm.



W końcu moje kosmetyczne szpargały i biżuteria nocujące na stoliku przy łóżku będą leżeć w jednym miejscu. Myślę, że względnie estetycznym.


Koszyczek jest z włóczki Kocurek (100% akrylu) w kolorze jasno błękitnym. Koszt motka 100g/520m (wydajna!) w pasmanterii stacjonarnej: 10,50zł. Online można znaleźć za ok. 6-7zł. Używałam szydełka bez oznaczenia wielkości, ale stawiam że było to 3,0mm.


Końcówkę z falbanką/wachlarzykami zrobiłam wg wzoru na "fale Dunaju", o których możecie poczytać więcej w Szkole Szydełkowania. Pozostałe rzędy "w górę" robiłam wg własnego widzimisię, więc nie ma tu składnych motywów we wzorze. Nie szkodzi, mi się podoba :D


Troszkę się wprawiłam, myślę że ręka już wie jak robić te podstawowe oczka, słupki i ich grupy.
W międzyczasie listonosz przyniósł mi internetowe zamówienie z pasmanterii. Poszło trochę ponad 100zł na tyle (tyyyyyle!) nici: 


 700g Maxi + 75g Kid Royal Moher Alize.
 Tyle, czyli 4655 metrów szczęścia! Czas na serwety :D.

wtorek, 22 kwietnia 2014

Hell's Kitchen - Piekielne Rozczarowanie

Lubię programy kulinarne, w wersji show szczególnie. Piekielną kuchnię Gordona oglądałam z chęcią i byłam ciekawa co to będzie, kiedy ten program zostanie zrealizowany w Polsce. Najpierw był problem w poszukiwaniu "polskiego Gordona Ramseya". Co kogoś znaleziono, to później zmieniano. W efekcie kilka osób zyskało (przynajmniej na chwilę) to miano. Jakoś to ogarnięto i show ruszyło.

Źródło: Ipla
Prowadzącemu nie można odmówić zawodowego doświadczenia. Przyglądam się temu panu z zaciekawieniem, szczególnie że jakoś nie zaintrygował mnie program Top Chef. Obawiałam się, że ktoś jednak wymyśli którąś z pań Grycan lub Magdę Gessler (kuchenne rewolucję uwielbiam, ale z każdym sezonem i odcinkiem mam coraz większą ochotę wyrzucić laptop przez okno - jak można pomylić chamstwo z rewolucją?). Potem ogłoszono oficjalnie że poprowadzi to pan Gessler, jednak zrezygnował.

Obejrzałam dwa odcinki. Pierwszy to tragedia, aż smutno mi na koniec było. Prowadzący się miota i wścieka, bo nikt nic nie wie, nie umie, nie rozumie. Może zdał sobie sprawę, że kogoś z tych ludzi będzie musiał zatrudnić w swojej restauracji? Grzmiał "wynoś się do domu!", uczestnicy kolejno opuszczali kuchnię, a ja zastanawiał się czy faktycznie ich z programu wywala. A gdzie tam. Szli do "apartamentu".

Zastanawiam się skąd się ci ludzie w ogóle wzięli. Nie powiedziano wprost jak działał casting, zasugerowano jakieś filmiki, które mieli chętni nadsyłać. Jakby nie było żadnego przesiewu "na żywo" i przy garnkach. Jakby szukano ciekawych lub kontrowersyjnych indywidualności. I tak w jednym worku mamy takie osoby jak nienajmłodszy pan harleyowiec (przyciąga uwagę samym wyglądem), Adam: gotujący fryzjer znany i kojarzony z innych programów kulinarnych (i opolski bloger), jest też pan chamski, wulgarny krzykacz, który chyba nawet pichcić potrafi (ale po jego popisach nawet szklanki wody od niego bym nie przyjęła), mamy też zaręczoną parę (to dopiero ciekawostka - zakochanie w programie i w życiu w dodatku w przeciwnych drużynach! Tak, podział względem płci też mnie strasznie rozczarowuje). W męskiej drużynie jest również Włoch (obcokrajowcy mile widziani, zawsze to jakaś nowość, a my pokazujemy jak bardzo jesteśmy tolerancyjni i otwarci), mamy miłośnika akwarystyki, który do programu przyszedł ze swoją złotą rybką. Na pierwszy rzut oka połowa z panów powinna iść do domu uczyć się robić herbatę, a nie gotować w HK. 

Wśród kobiet jest tak samo. Mamy młodziutką licealistkę (dobrze, przyciągnie przed odbiorniki trochę nastolatków), panią restaurator, która chyba w życiu sama jajecznicy nie robiła, wspomnianą narzeczoną, modelkę XXL (jak show to show, gotować jak na razie nie umie, ale przynajmniej jest "ciekawą osobistością"), mamę, która w końcu "chce zrobić coś dla siebie", a nie tylko poświęcać się dzieciom (chwalebnie, Matki Polki też się może zainteresują oglądaniem HK). Wynika z tego trochę fochów, więc jest co oglądać (;/).

Pojawia się również Kurt Scheller (w sumie nie bardzo wiem po co, wchodzi na chwilę, mówi coś łamaną polszczyzną i pokazuje jak filetować rybę... ale nikt z nim tego nie robi, ludzie nie mają jak skorzystać z lekcji bo nie odbywa się ona w kuchni). Tylko, że to ważna postać (i co ważne - rozpoznawana w naszym kraju) więc warto ją pokazać. Warto też pokazać Saletę, który zrobił poranną rozgrzewkę. Ni z gruchy, ni z pietruchy, ale można pokazać napakowanego gościa. Oglądalność może skoczy. Albo wygraną drużynę zaprosić na widownię Tańca z Gwiazdami, gdzie dorośli panowie zachowują się jak 10-latkowie, którzy po raz pierwszy w życiu widzą koło siebie ładne kobiety i "gwiazdy tv". To było żenujące. Panie też traciły rozum podczas kolacji z "bogiem Amaro (tu następuje 'dziewczęcy' pisk coś jak na koncercie Biebera)".

 Patrzę w monitor laptopa i widzę 14 ludzi, wśród których prezentuje się na pierwszym miejscu głupota, jakiś brak dojrzałości. Jakby tylko się dało osoby odpowiedzialne za aranżację HK w Polsce pewnie wsadziłyby tam jako 15. uczestnika gadającą papugę, byle było większe SZOŁ. A gdzie kuchnia?

Do meritum: uczestnicy są tacy, jacy zostali wybrani. W dziwny sposób, ale jednak wybrani. Każdy chce mieć swoje 5 minut, niektórzy chcą się czegoś douczyć i liczą na otwarcie nowych drzwi w swoim życiu i karierze. Dlatego się zgłaszają. Jeśli później trafiają do HK i wyglądają jakby urwali się z choinki to tak naprawdę nie ich wina. Mogą nie wiedzieć na co się porywają (mimo, że HK już było za granicą) i przecież wysyłają zgłoszenia do ekspertów po to, aby się dowiedzieć czy mają umiejętności by startować w kulinarnym show. A tu zamiast umiejętności pod uwagę bierze się kontrowersyjną prezencję. Na koniec warto dorzucić kilka osób umiejących gotować - w końcu ktoś ten program musi wygrać. Żeby było zabawniej można uczestnikom kazać przygotować dania, których wykonanie mają spisane na papierku. Ale nigdy ich nie jedli, nigdy ich nie gotowali i nigdy nikt ich przy nich nie robił. A potem dziwić się i drzeć po nich, że nie odtworzyli ideału. Ciekawe czy zdolność czytania w myślach chefa była punktem obowiązkowym w zgłoszeniu. W sumie nie chcę się czepiać prowadzącego, bo pewnie on tylko dostosowuje się do producentów.

Jacy są uczestnicy? Tego nie wie nikt, bo telewizja pokaże to, co chce wykreować. I tak naprawdę to wszyscy oni mogą czuć się strasznie oszukani przez producentów. Ci, którzy zostali wzięci ze względu na swoją osobowość/prezencję dlatego, że robią z nich małpy w cyrku, a ci, którzy potrafią gotować i liczyli na HK jak w Ameryce czy Anglii dlatego, że polskie HK to regularne jaja. Profesjonalizm umarł, sama czuję się oszukana, współczuję uczestnikom i zastanawiam się na ile Amaro był świadomy w jakie bagno się pakuje.

Niebawem 3ci odcinek. Boję się go oglądać, żeby znów się nie zawieść.

piątek, 18 kwietnia 2014

Pierwsze kroki z szydełkiem w ręku

Trochę mnie tu nie było. Bo pisanie już mniej cieszyło. Potrzebowałam nowego tematu, do którego będę mogła wracać na swoim blogu. I temat już mam - spełniam swoje małe marzenie z dzieciństwa: uczę się szydełkować.

Na Wasze blogi w prawdzie dalej zaglądałam: nieregularnie i milcząc. Nie wiem jak często i czy regularnie będę pisać - od maja mam zaplanowany bardzo napięty (pozytywnie i produktywnie) grafik. A tu hobby się chce rozwijać, dwie uczelnie, praca mgr-ska i (nowość!) praca zawodowa (sezonowa, ale przynajmniej związana z wykształceniem) na mnie czekają.

Od jakiegoś tygodnia spędzam godziny w sieci grzebiąc za informacjami JAK szydełkować, jakie są ściegi, która włóczka, kordonek są dobre. Na razie za sukces uznaję, że cośkolwiek spod mojej ręki wyszło. Jak ja się chciałam tego wcześniej nauczyć! Ale nikt w domu nie szydełkował, znajomi też nie. Kiedy byłam w podstawówce internet był drogą ekstrawagancją. A teraz proszę - jest i internet, a w nim wśród ochłapów trafiam na perełki - blogi dziewczyn, które jak krowie na rowie tłumaczą czym się różni słupek od półsłupka.

Zaczęłam od włóczki (na kordonku ni diabła nie widziałam gdzie się kończy jeden słupek, a drugi zaczyna). Z pomocą przyszedł blog Szkoła szydełkowania. Nie znalazłam tam wszystkich informacji jakie szukam, ale jest ich naprawdę sporo - zwłaszcza takie potrzebne dla laika. I robótki krok po kroku. To mój nr 1 wśród tutoriali. Z nim zrobiłam dla wprawy dwie robótki:

Babciny kwadrat
 Opis jak go zrobić: TUTAJ

Kwiatek
Opis jak go zrobić: TUTAJ.

A teraz zaczęłam robić coś a la tackę-koszyczek na drobne szpargały. Info o tym jak zrobić równe koło znalazłam na blogu Aurelii Myszki Szarej.


Jak wykończę ten kłębek (czyt. nabiorę wprawy) przyjdzie czas na prawdziwe serwety. Marzy mi się delikatny szal, serwety, bluzeczka i sukienka. I robótki dla rodziny jako upominki. Czyli po świętach nadejdzie czas na zakupy w jakiejś taniej pasmanterii online. Za powyższy kłębek zapłaciłam 10,50zł (Kocurek 100g Tex 64/3, 100% akryl) - ale jest miernej jakości. Milutki, ale z dużą tendencją do kosmacenia się.


Poza tym święta za pasem - dom wysprzątany, przystrojnony. Na Wielkanoc jedziemy w rodzinne strony. Ze sobą zabieramy mój domowy chleb (od 2 mies. nie byłam w piekarni :D) i ciasta, za które za chwilę się zabieram. A potem tylko pracująca sobota i wio - na święta.