Zapraszam do obejrzenia zdjęć i przeczytania jak minął mi czas na terenie kopalni soli, z której śmiało nasz kraj może być dumny.
Zanim wybrałam się do Wieliczki szukałam o niej informacji w internecie. Byłam tam w szkole podstawowej, ale teraz już jako dojrzała osoba chciałam ponownie zaznajomić się z tym unikatowym miejscem. Czytając relacje innych (polskich) turystów byłam zszokowana - spotkałam się z kilkoma opiniami, że niby ładnie, ale za mało czasu na oglądanie, za to na około sama komercha, a ceny biletów i pamiątek z księżyca. Postanowiłam to sprawdzić empirycznie.
Wieliczka jest nieduża, szyb Daniłowicza, w którym rozpoczyna się zwiedzanie tradycyjnej trasy turystycznej, położony jest przy parkingu dla klientów (5zł/h samochód osobowy - my spędziliśmy tam niepełne 4h) i tężni solankowej. Innych parkingów nie brakuje, ale nie wiem jakie mieli ceny. Bilet normalny - 55zł, ulgowy - 38zł. W cenie biletu jest zwiedzanie muzeum, które jest nieobowiązkowe. Robienie zdjęć to dodatkowy wydatek 10zł.
Pojechaliśmy tam we wtorek, zaraz po Lanym Poniedziałku - to był trafny wybór, bo nie było tłoku.
Generalnie trasa zwiedzania wygląda tak. Z przewodnikiem 1,5-2h wędrujemy po poziomie I i II. Potem rozstajemy się i każdy podejmuje indywidualną decyzję: przed nami jest sala z zabawami dla dzieci, kilka zabaw interaktywnych, sklepiki z pamiątkami, karczma, a za nimi koniec trasy. Na końcu trasy można wrócić do przewodnika, który wtedy zabierze nas do muzeum lub po prostu skierować się do windy i wyjechać na powierzchnię. Z windy wychodzi się na terenie sklepu z pamiątkami i tam jest rzeczywisty koniec przygody.
Ponoć pod ziemią jest więcej atrakcji - np. kino, ale ta część była niedostępna. Załapaliśmy się za to na krótki spektakl światło-dźwięk.
Zwiedzanie odbywa się w grupach - nasza liczyła 37 os. + polski
przewodnik w cenie (trafił nam się przesympatyczny mężczyzna!).
Teoretycznie klienci indywidualni czekają, aż zbierze się ich grupa. My
nie czekaliśmy, bo akurat grupa uzbierała się nim kupiliśmy bilety. Przy
wejściu na trasę można (i warto!) wziąć rozdawane odbiorniki z
jednorazową słuchawką. W ten sposób można nieco oddalić się od
przewodnika i nadal słuchać jego opowieści.Trasę pokonuje się spokojnym, ale zdecydowanym krokiem. Miałam dość czasu by napatrzeć się na to tajemnicze miejsce i jednocześnie nie zdążyłam się nim znudzić. Były miejsca, w których dość mocno wiało - lekka kurtka mile widziana. Dla dzieciaków czapka.
Zwiedzałam, podglądałam, dopytywałam, robiłam zdjęcia... wyszłam zachwycona. Jedyne co mnie rozczarowało, to podziemna karczma. Planowaliśmy zostać tam na obiedzie, bo informacje o tym miejscu są na stronie kopalni bardzo elegancko zaprezentowane. Jak zobaczyłam odgrzewane kotlety w łaźni wodnej, to przypomniały mi się smutne bary studenckie i wyszłam.
Bałam się wspomnianej komercji - jednak w sklepikach z pamiątkami nie ma tandety made in China, nikt nie ciągnie za rękę do swojego kramu. Ceny przystosowane do klientów europejskich, ale na pewno nie są nieosiągalne dla przeciętnego Polaka - a mówi Wam to kobieta, która na co dzień jest bardzo oszczędna.
Parking, zwiedzanie i drobne pamiątki w naszym przypadku były kosztem rzędu ok. 150zł za 2 osoby. Dużo, mało? Cóż, oceńcie sami. Jak dla mnie zwiedzanie z przewodnikiem miejsca, do którego jedzie się czasem raz w życiu, czasem (jak w moim przypadku) raz na 15 lat to jednak nie dużo. Nie mówiąc o tym, że wybieram się do Wrocławia do zoo - 70zł/os. zwiedzanie całości - i ta cena mnie powaliła!
Zapraszam na przegląd zdjęć, które zamieszczam w kolejności ich robienia.
Górnik oddający Kindze pierścień, który wrzuciła do kopalni soli na Węgrzech. Modliła się, by jadąc do Polski złoża soli przywędrowały tu za nią. Wg legendy tak się właśnie stało.
Wielicka kopalnia jest kopalnią metanową. Dawniej z gromadzącym się gazem radzono sobie rozniecając ogień na długich drewnianych kijach i prowokując "kontrolowane" wybuchy.
Praca była ciężka, rozkruszaną sól pakowano do beczek lub wywożono w większych bryłach na powierzchnię.
Używano koni, które dożywały 15 lat. Jeśli raz zjechały pod ziemię - pracowały tam aż do śmierci. Często ślepły.
Kazimierz Wielki.
Na suficie pojawiają się nowe, wtórne, białe krystalizacje soli. Złoża są szare.
Krasnale, "soliródki" nad niewielkim jeziorkiem.
Ta maszyna służyła do napędzania transportu brył soli na inne poziomy w kopalni.
Kaplica św. Kingi. od niedawna ma przypisanego na stałe księdza i dlatego coraz częściej używana jest nazwa "kościoł św. Kingi". Msze odbywają się co niedziela.
Jeśli ktoś strasznie protestuje na ceny biletów - zawsze można zajrzeć tam na niedzielną mszę - wejście za darmo, w dodatku transport windą w dwie strony.
Wiele komnat ma nieziemską akustykę. Przewodnicy udowodnili to włączając muzykę.
Z tyłu i po bokach są liczne płaskorzeźby i pomniki. Tu - Jan Paweł II.
Znalazłam też tablice pamiątkowe rzeźbiarzy, którzy poświecili swoje życie by ozdobić kaplicę św. Kingi.
Dla mnie najatrakcyjniejszymi elementami były ogromne żyrandole. Największy z pewnością nie zmieściłby się w moim pokoju.
Najwyższa komnata w kopalni. To dopiero żyrandol.
Pomnik górników. Kiedyś zjeżdżano "sznurową" windą. Tzn. do głównej liny zwisającej pionowo w dół szybu przywiązanych było kilka pętli, na których siadali górnicy i tak zjeżdżali w dół.
Nie dziwota, że w tak ekstremalnym miejscu pracy wszędzie wznosiły się modły.
Nawet deski podtrzymujące ściany obieliła sól.
Nad jeziorem kolejny raz słuchaliśmy muzyki.
Wśród ważnych postaci, które odwiedziły kopalnię był J. Piłsudski.
Jedna z komór jest jego imienia. Kiedyś można było pływać po jeziorze łódkami, ale po nieszczęśliwym i śmiertelnym wypadku niemieckich turystów zrezygnowano z tej atrakcji. Dziś uważana jest za najbardziej romantyczne miejsce w kopalni.
Poza zwiedzaniem komór i korytarzy można było obejrzeć wystawy minerałów.
Zauroczyła mnie lampka w kształcie ślimaka. Jednak cena 2200zł zadecydowała za mnie... ślimak nadal czeka na swego nabywcę.
Sól w tej formie może być piękną ozdobą. Taki prosty pomysł: roztwór soli, sznur i gotowe.
Na tym można byłoby zakończyć zwiedzanie, jednak chcieliśmy jeszcze zajrzeć do muzeum. Wyobraźcie sobie, że tylko my (dosłownie 2 osoby) tam poszliśmy. Przewodnik chyba już liczył na chwilę wolnego, ale widząc nasze chęci zrobił dobrą minę do złej gry i profesjonalnie poprowadził nas przez III poziom.
Oglądaliśmy różne maszyny.
Podziwialiśmy dzieła sztuki - tu św. Kinga w interpretacji Jana Matejko.
Poznawaliśmy narzędzia pracy - takie jak kosze, którymi spuszczano konie.
Z nadmiarem wody, która po dziś dzień zbiera się na niższych poziomach, radzono sobie systemem rur.
Takie urządzenia mieli do dyspozycji górnicy...
...a takie władca, który przyjeżdżał obejrzeć wydobycie.
Sól towarzyszyła nam wszędzie. Malowała krajobrazy podobne do tych, które znamy z mroźnych zim.
Wśród ekspozycji jest wiele makiet - ta miała kilka metrów długości i szerokości. Przedstawia Wieliczkę sprzed lat. Większość makiet jest podświetlana i posiada elementy ruchome. To małe dzieła sztuki.
Gigantyczne koło napędzane było przez 8 koni.
Sól to niewdzięczny surowiec dla rzeźbiarza. Mimo to da się z niej stworzyć np. szopkę.
Zgromadzono tam kolekcję krzyży...
...i obrazów.
W muzeum były też eksponaty z naszych czasów.
Niezwykłym miejscem jest jedna z komnat wykreowana na bardzo nowoczesny kościół - krzyż wycięty w soli, przezroczyste krzesła...
...i ołtarz również z bryły soli. Tu również odbywają się msze. I na tym zakończyliśmy zwiedzanie tego miejsca. Jeśli jedziecie do Wieliczki - nie rezygnujcie ze zwiedzania muzeum. W ten sposób przegapicie przynajmniej 1/3 atrakcji!
Z pamiątek wybraliśmy bryłki soli na wózku (11zł) i otwieracz z magnesem (15zł).
Myślę, że za kilkanaście lat ponownie odwiedzę to miejsce.
To mimo wszystko trochę smutne, że zamiast cieszyć się, że coś Polakom się (w końcu) udało, mamy sukces: unikatową kopalnię, która jako jedna z niewielu rzeczy naprawdę dobrze prosperuje przynosząc zyski - a i tak wielu Polaków woli ją skrytykować.
Ja ze swej strony polecam! Wróciłam tam po latach i poznałam to miejsce na nowo.
A Wy byliście, będziecie, chcecie tam być?