Strona główna

poniedziałek, 29 czerwca 2015

Upominek: makieta z muchomorami amigurumi

W ramach drobnego upominku przygotowałam dla pewnej życzliwej mi osoby miniaturową makietę: szydełkowe muchomory na mchu na podstawce z brzozy. Podstawy robienia amigurumi (czyli mniejszych, bądź większych "maskotek", breloczków etc.) można znaleźć w Szkole Szydełkowania. 





 
To moje pierwsze wyczyny z trójwymiarowym szydełkowaniem. W dodatku robione na oko, bez wzoru. Są dalekie od ideału, ale znajomi komisyjnie uznali, że efekt dla osoby spoza szydełkowych maniaków jest na tyle dobry, że muchomory nadają się na upominek.

Tyle w kwestii szydełka, niebawem wrócę tutaj z dalszą relacją z urlopu w górach.

sobota, 20 czerwca 2015

Tatry - Morskie Oko i okolice, również te mniej oblegane

Morskie Oko to chyba najbardziej znane i najczęściej odwiedzane miejsce w Tatrach. Nie ma siły, by w ciepły dzień iść tam i uniknąć innych ludzi. To pierwszy krok do udanej wycieczki w to miejsce - zaakceptować to, że nie będzie się tam samemu. Mimo to podpowiem Wam 2 proste rady, bo jednak można oderwać się od tłumu i cieszyć się pięknym widokiem okolic Morskiego Oka bez wrzeszczących wycieczek.



Powyżej zdjęcia z Wodogrzmotów Mickiewicza. Poniżej "ludzie i ludziska" ;). Tłumom sprzyja obecność asfaltu.


Nie mogę powiedzieć, że nie jest możliwe chodzenie po Tatrach bez podstawowego ekwipunku przydatnego na szlaku, bo jednak większość nieprzygotowanych turystów wraca o własnych siłach. Jednak dla własnego komfortu nie wyobrażam sobie wędrówki bez plecaka (nie reklamówki), mapy, płaszcza (kurtki) przeciwdeszczowego, dodatkowego swetra, butów usztywniających kostkę (nie adidasów), prowiantu, garści worków i woreczków, w które są schowane rzeczy w plecaku, tak by nie przemokły... do czego zmierzam? Do tego, że wędrowałam tam 02.06., w piękny, gorący, słoneczny dzień, a ni stąd, ni zowąd dopadł mnie 3x deszcz (grad był gratis).


Widok na góry okalające Morskie Oko z miejsca, gdzie bryczki kończą swój kurs. Chwilę przed ulewą.




...i samo Morskie Oko - zdjęcia jakby za mgłą, bo zrobione pod koniec deszczu. Niby wydaje się być niewielkie, jednak spacer wokół to 2km wędrówki. I tu właśnie proponuję się udać - pod schroniskiem są zawsze tłumy, a na spacer wokół decydują się tylko nieliczni. Warto iść, sami zobaczcie.


Jest potok, nad którym zbudowano solidny mostek.


Są porosty, w ilościach hurtowych. W naszych miastach nie zobaczy się drzew dosłownie oblepionych ich plechami.


Znów wyszło słońce i zrobiło się gorąco. Udało mi się wtedy zrobić zdjęcia schroniska.



Przy szlaku wędrował również jeleń - nic sobie nie robił z nielicznych paparazzi.



Kwitły pierwiosnki - rośliny, które poza górami kwitną w ogrodach kilka miesięcy wcześniej. Były wszędobylskie, w niektórych miejscach Tatr pokrywały rozległe tereny. I tyle uchwyciłam przed popsuciem pogody. Mniej więcej po 1/3 spaceru wokół zbiornika dopadła nas druga ulewa z gradem. Kolejna spotkała nas już przy schodzeniu w dół.


Teraz propozycja nr 2 na oderwanie się od tłumów - niedaleko od parkingu, po wejściu do TPNu od asfaltowej drogi odbija w bok czerwony szlak (nie ten czerwony do Morskiego Oka, tylko na Rówień Waksmundzką). Warto się nim przespacerować - nie spotkałam tam wielu turystów, nie ma asfaltu, ale trasa nie jest trudna. Troszkę pod górę, troszkę w dół.


Ja dotarłam tylko do rozwidlenia szlaków - można iść dalej, na Rówień Waksmundzką. Tam też byłam, ale wchodziłam na nią z innego miejsca. O tym będzie kiedy indziej - teraz zdjęcia z tego krótkiego fragmentu szlaku.



Tak już mam, że zamiast przyjaciół i rodziny fotografuję głównie przyrodę. Nawet jeśli nie lubicie robactwa przyznać musicie, że ten okaz jest bajecznie ubarwiony.


Tu poczułam się bliżej natury. Idąc poza szlakami z asfaltem spotyka się zupełnie inne widoki i ludzi. W tłumie jest krzyk, a na mniej uczęszczanych trasach turyści, którzy wzajemnie się pozdrawiają, czasem dosiadają się i gawędzą o górach. Jak starzy znajomi, a nie obcy ludzie. Chodząc po górach często odnoszę pozytywne wrażenie, że otaczają mnie życzliwe osoby.



Widok z miejsca, gdzie rozwidlają się szlaki.



I tyle w kwestii zdjęć z okolic Morskiego Oka.

Chciałabym wspomnieć jedną bardzo użyteczną stronę przed wyjściem na szlak: Mapa Turystyczna. Wg mnie jest to genialny sposób na planowanie wycieczki. Nie dość, że można wytyczyć sobie wg szlaków trasę, to jeszcze dowiemy się ile czasu na to potrzeba i jaką odległość przejdziemy. Wbrew pozorom nie każda mapa turystyczna podaje obie te informacje. To co jest bardzo istotne, to informacja czy będziemy wędrować po stromych zboczach. Strona rozpisuje w postaci wykresu jakie wysokości planujemy pokonać. 

Dla mojego przejścia do Morskiego Oka + wędrówki w kierunku Rówieni Waksmundzkiej strona rozpisuje trasę etapami i podaje m.in. takie informacje:


 Profil wysokościowy można sobie ładnie powiększyć:


 I podobnie jak w Google Maps można poprzeglądać i zmodyfikować trasę, która na mapie zaznaczona będzie na czarno. Tu fajnie widać, w którym miejscu można spokojnie wędrować czerwonym szlakiem na Rówień Waksmundzką.


Podsumowując - wędrówkę zaczęłam i skończyłam na parkingu (20zł/dzień - najdroższy w Tatrach) w Palenicy Białczańskiej. Weszłam 817m w górę i tyle samo w dół. Pokonałam nieco ponad 20km, co powinno mi zająć niespełna 7 godzin. Biorąc pod uwagę, że co rusz zatrzymywałam się by zrobić zdjęcia, trzeba było przeczekać ulewę i nie odmówiłam sobie herbaty w schronisku, to tak naprawdę spędziłam bez pośpiechu cały dzień na trasie. Ale nie szłam na akord, tylko dla przyjemności :). 

czwartek, 18 czerwca 2015

Wakacje w cieniu Tatr

Pierwsze 10 dni czerwca spędziłam na Podhalu, a dziś mam dla Was garść informacji, ciekawostek tytułem wstępu. Takich ogólnych, które nie koniecznie wiążą się z konkretnymi miejscami, które zwiedzałam. W kolejnych notkach pokażę Wam kilka ciekawych miejsc, które odwiedziłam.

Miałam ładny widok z pokoju :)

Na początek nie odkryję Ameryki i powiem - jeśli Tatry, to nie w sezonie. Nie ma co wściekać się na tłumy turystów w święta i wakacje - góry mają nieodparty urok, więc z pokorą trzeba przyjąć, że nie jest się tu samemu. Niemniej jednak nawet w długi weekend, który wypadł w środku mojego urlopu, można zorganizować sobie czas w miarę bezboleśnie uciekając od kolejek.

Legendy o turystach w japonkach, z reklamówkami niestety nie są wyssane z palca. Tak samo jak turyści wprowadzający do Tatrzańskiego Parku Narodowego psy. Góry, nawet zdobywane ich najniższe partie, uczą pokory. Przy każdym wejściu na szlak widziałam zdziwienie wśród turystów. Kto się dziwił? Pan, który skręcił kostkę wędrując w klapkach na Morskie Oko. Pani w zaawansowanej ciąży, balerinach, długiej, zwiewnej sukience, w cienkim sweterku wędrująca wokół Morskiego Oka... podczas ulewy z gradem. Nie żeby gdzieniegdzie śnieg leżał po majowej zadymce... Pan  burzący się w kolejce pod Kasprowym, że turyści mają plecaki na plecach - to śmiertelne zagrożenie i chamstwo, a on pół świata zwiedził i wie, że to tylko u nas taka ignorancja. Pomijam, że łatwiej było go przeskoczyć niż obejść, a koszula w kancik bez okrycia wierzchniego, sandałki (z białymi skarpetkami) nie pomogły na szczycie, gdzie też miejscami leżał śnieg. Była też zdziwiona mama z rodziną, karcąca zezłoszczone dzieci (czyt. potomstwo w wieku 20+), że jakby nie pyskowali strażnikowi TPN, to by przymknął oko i pozwolił wprowadzić psa. Potomstwo upierało się, że trzeba było go wnieść w torbie, to by się "nie kapli". Byli zdziwieni turyści bez mapy, nie wiedzący gdzie w zasadzie są. Poza tym było... pięknie! Spokojnie. I tego spokoju było dużo więcej niż zgiełku, ale o tym napiszę następnym razem.

Jeśli Tatry, to i Zakopane. Ale czy koniecznie? Raczej nie. Wyjścia na szlak są w zasadzie w miejscowościach przyległych do Zakopanego. Równie dobrze można uciec od tego niewielkiego miasta i zrobić sobie bazę wypadową gdzieś po sąsiedzku. Podróżowanie własnym autem poza sezonem jest wygodnym pomysłem, choć za parkingi trzeba płacić 10-20zł/dzień.

Na Kasprowym...

Ile takie wakacje mogą kosztować? W zależności od potrzeb. Pojechałam w góry z moim facetem i po przeliczeniu wydatków wyszło jakieś 1500zł/os. z benzyną, noclegami, ze wszystkim, na co mieliśmy ochotę. 1000km szybko się "przejechało". Obiady w karczmach są naprawdę dobre - nigdzie nie trafiłam na złe jedzenie. Za 30-35zł można najeść się wszędzie. Są też miejsca tańsze, są i droższe, ale generalnie menu wszędzie przewidywało jakieś polecane danie za niższą cenę. Baranina w sosach w różnych wersjach była świetna w Pstrągu Górskim i Stodole na Krupówkach. W Pstrągu pstrągi były rewelacyjne. Zakupy najczęściej robiłam w Delikatesach na Klinie w Bukowinie Tatrzańskiej, gdzie miałam po drodze. Zamieniając stołowanie się w knajpach na swoje obiadki i delikatesy na coś biedronkopodobnego można by wymiernie zmniejszyć koszty. 

Widok z balkonu

Wydaje mi się, że w końcu dorwałam prawdziwego oscypka - czasy, gdzie oscypki były wszędzie już minęły. Uważnie szukałam na Krupówkach od stoiska, do stoiska kogoś z unijnym certyfikatem. I trafiłam na panią, który takowy miała, sery miała świetne i twierdziła, ze w sumie dobrze się stało, że oscypek jest teraz z certyfikatem: bo wcześniej oszukiwali i się dorobić nie mogła, a teraz tylko 2 stoiska na Krupówkach mają tradycyjne oscypki, a reszta to tylko "serki podhalańskie". Jeśli ktoś sprzedaje oscypki - warto poprosić o ten kawałek papieru z certyfikatem. Pokazać go mają obowiązek i choć wydawało mi się, że to niestosowne... pani wcale się nie obraziła. A serki podhalańskie? Też są dobre, choć smak trochę inny. Zdarzyło mi się kupić rewelacyjne sery, trafił się również w bacówce dobry, ale nie uwędzony do samego środka, a raz trafił się ser, który był twardy na zewnątrz i chyba był "malowany", a nie wędzony. Paskudny. Ponoć najlepsze są z bacówek, choć pewna góralka mówiła, że też różnie z tym bywa.

Zakwaterowanie znalazłam uStachy w Bukowinie Tatrzańskiej. Zalety: tanio, czysto. Pokoje z balkonem i łazienką. Bez wyżywienia, z dostępną ogólną kuchnią. Ładny ogródek z altaną, boiskiem... ale największą zaletą byli przesympatyczni, życzliwi właściciele. Wady: tylko dla zmotoryzowanych. W zimie bez łańcuchów ani rusz, ale na stoki narciarskie blisko. Generalnie na brak pensjonatów, pokoi, willi nie można narzekać. Bukowina jest kapitalnym miejscem, z którego można startować czy to w Tatry, czy to w Pieniny. I do basenów termalnych jest blisko.

Tyle tytułem przydługiego wstępu. Następnym razem będzie więcej zdjęć i mniej tekstu do czytania. ;)

czwartek, 11 czerwca 2015

Wracam! Wspomnienia z majowego koncertu

Maj, najpiękniejszy miesiąc - mój ulubiony. Spędzony w pracy, na uczelni, a w dni wolne w domu po 14h przy laptopie, by wyrobić się z deadline'mi i mieć czas na urlop w czerwcu. O urlopie będzie kilka notek w miarę wolnego czasu. Tymczasem z przyjemnością wracam do odskoczni od kieratu, jaką był koncert w Krakowie. Przypadkiem zbiegł się on z moją datą urodzin - takiej imprezy urodzinowej w życiu nie miałam. ;)

Bilety: 90zł za trzy zespoły, gdzie gwiazdą wieczoru była Sonata Arctica.



Na dobry wieczór przywitał nas szwedzki support Twilight Force. Wydali jedną płytę, w tym roku mają wydać kolejną. O dziwo wokalisty słucha się przyjemniej na żywo niż z płyty - chyba za bardzo ugrzecznili mu głos. W każdym razie czekam na tę nadchodzącą płytę. Muzyka kapitalna - mocna, bardzo melodyjna. Opowieści w niej zawarte nawiązują do czasów rycerzy, smoków, magii, pojedynków, honoru. Fantastyka pełną gębą. Nie dziwię się, że zespół określa się jako adventure metal.

Dla mnie istotne było to, że po występie nie uciekli od fanów. Efekt? Wyszłam z ich płytą z autografami i zdjęciem z zespołem. Potem wokalista jeszcze udzielał się na scenie śpiewając z Sonatą, pokazując co jeszcze potrafi. A potrafi dużo. Odczarowali dla mnie słowo "zmierzch".



Potem wyskakałam się i wyśpiewałam pod sceną z Freedom Call power metalowym zespołem z Niemiec. Robienie show w niewielkim klubie naprawdę ma sens - nie straszny deszcz, choćby się nie chciało jest się blisko sceny nawet jeśli nie pod samą sceną. Woodstockowe błoto - to nie dla mnie.



Po tym jak fińska Sonata Arctica wparowała na scenę efekt mógł być tylko jeden - przez kolejne trzy dni chrypiałam, tak zdarłam gardło. Było dużo energii i dużo nostalgii przy balladach. A ballady robią genialne. Właśnie przez ten zespół bilety kupowałam już w marcu. Miałam też trochę szczęścia - następnego dnia wokalista się niestety rozchorował i nie był w stanie zaśpiewać drugiego koncertu, tym razem w Warszawie. A właśnie tam miałam jechać w pierwotnym zamyśle. Bawiłam się świetnie, choć muszę uczciwie przyznać, że narracja między kolejnymi utworami, która była puszczana z playbacku nie dodała urody zespołowi.

A na koniec, jeśli jest tu ktoś, kto liczy na spijanie krwi dziewic, szatana i mordowanie czarnych kotów, bądź kóz na koncercie metalowym, to odsyłam do klipu poniżej. Ja najpierw się zdziwiłam... a potem uśmiałam :).