Strona główna

środa, 27 lutego 2013

Chłopcy J. Ćwiek

Kto czyta książki, żyje wiele razy. Swoim życiem i życiem bohaterów, o których czyta. I choć ze swoim laptopem jestem w niezłej komitywie żadna lektura wyświetlana na ekranie nie da takiej przyjemności jak przewracanie tradycyjnych stronic.

Jakub Ćwiek popełnił kilka opowiadań i kilka książek, które pozwoliły mi oderwać się od rzeczywistości. Były mniej lub bardziej poważne, czasem zabawne, czasem pod osłoną mroczności kryły się ciekawe refleksje. Ich ogromną zaletą jest to, że czyta się je na akord - co dalej? co dalej? Fik i już jesteśmy na stronie z napisem KONIEC. I chcemy więcej.

 Przygody tytułowego Kłamcy urosły już do miana małej legendy w nowym pokoleniu polskiej fantastyki. Ćwiek znany jest przede wszystkim z łatwości z jaką przychodzi mu mieszanie wątków mitologicznych z zabawnymi dialogami, ciętymi ripostami. Pisząc wciska kij w mrowisko z łobuzerskim urokiem... i uchodzi mu to na sucho (patrz: Operacja: "Wniebowzięcie", czy choćby Gotuj z papieżem). Z małym bagażem doświadczeń z literaturą tego (obiecującego) autora zabrałam się za czytanie jego najnowszej książki.


Od razu przyznaję, że tematyka gangów motocyklowych i przygody Piotrusia Pana nigdy nie należały do moich ulubionych. Jednakże skoro poważam sobie większość wytworów Ćwieka, to dlaczego nie skorzystać, skoro ten tom już leży na mojej półce? Cena w Empiku ok. 32 zł.

Skorzystałam... i niestety się trochę rozczarowałam. 
Pierwsze wrażenie jest pozytywne. Książka jest w twardej, połyskującej oprawie. Grafik projektujący ją zrobił kawał dobrej roboty - zwłaszcza że jej tył nie jest wcale gorszy od przodu. Inna rzecz, że nie umiem pojąć dlaczego wydawnictwa nie decydują się, aby jedną książkę w całości ilustrował jeden grafik. Tu w każdym razie udało się uniknąć szkicowych dysonansów. Całość posiada ilustracje zarówno do opowiadań, na które książka jest podzielona, jak i małą galerię szkiców z siedmioma głównymi bohaterami. Praktycznym rozwiązaniem jest wszycie zakładki z materiału. Opis z tyłu był dla mnie bardzo zachęcający - wesołe i niebezpieczne zabawy gangu motocyklowego na motywach z Piotrusia Pana. Czemu nie? Autor już tyle wątków nieraz namieszał, a i tak wychodziło z tego coś dobrego.

Niestety problem pojawił się, kiedy dotarło do mnie, że ta książka po pierwsze jest po prostu... wulgarna. Nie żebym była wybitnie pruderyjna, ale to co chyba miało sprawiać, aby postrzegać bohaterów jako wesołych łobuziaków sprowadziło się tylko do podkreślenia ich prymitywizmu. W trakcie rozwoju akcji autor próbuje rozbudować postacie o jakieś szlachetne, choć w swym zamyśle proste, idee. Jak dla mnie - bez większego powodzenia. Całkiem możliwe, że moja niechęć do prostactwa wynika z całkiem realnego świata, w którym ostatnio poznałam wielu "chłopców" w ciałach niby-dorosłych kobiet i mężczyzn, z którymi trzeba było się jakoś dogadać. Pod koniec pojawia się refleksja czym jest dojrzałość i czym swoboda dzieci, ale głębsze przemyślenia na tym się kończą.

Drugą rzeczą, być może wynikającą tylko z mojej interpretacji opisu, jest fakt niespełnionej obietnicy. Miałam nadzieję na lekturę dość lekką i wesołą, a pół książki krąży w motywach mrocznego thrilleru. Ten zabieg podobał mi się w powieści Ciemność płonie, ale tam autor zbudował jasne uzasadnienie dla takiego stanu rzeczy. 

Trzeci zarzut: tu nie wiem czym dokładnie jest Skrót, Szczury, skąd się to u diabła wzięło, jakimi prawami się rządzi. Bohaterowie wydają się wiedzieć o tym więcej, ale milczą jak zaklęci. Przynajmniej niektórzy. Opowiadania też kończą się czasem o jeden akapit za wcześnie i zostaję z niezaspokojoną ciekawością - no dobrze, ale co z nimi dalej? W ten sposób uciekła mi logika, która jest dla mnie bardzo istotna w fantastyce - to ona pozwala na wczucie się w wyimaginowany świat i pozwala mu funkcjonować. Podobnie jak motywy Cienia, rozpadu wesołej gromadki w Nibylandii, porwanych rodziców Kubusia i tego jak jego dom funkcjonował. Wątek o wykupującym wszystko inwestorze też wydaje się zbyteczny. Niby coś wiemy... ale nie wiemy prawie nic.

W posłowiu autor sugeruje, że jeszcze wróci do Pana. Ale czy to ma oznaczać powrót do czytania jego ulubionej bajki z dzieciństwa, czy napisanie czegoś więcej o swojej Drugiej Nibylandii... Obawiam się, że jednak tylko to pierwsze, więc większych wyjaśnień nie będzie. Otóż to. Nie ciekawią mnie szczególnie przygody bohaterów (co do których mam mieszane uczucia), po prostu chcę kilku wyjaśnień.

Żeby nie było, że w książce podobała mi się tylko okładka - w końcu (nie)chcący wylałam wiadro pomyj. Czytając co napisałam powyżej dochodzę do wniosku, że krytyka wyszła mi ostrzejsza niż chciałam. We wszystkim jednak widać typowe poczucie humoru autora - nie raz zaśmiewałam się z dialogów bohaterów. Mimo wad, całość czytałam dość płynnie, trochę rozczarowana ale nie zniechęcona na tyle aby Chłopców porzucić. 

Drugi raz po tę książkę raczej nie sięgnę. Ten raz był wystarczający, towarzyszyła mu nawet jakaś przyjemność. Autor sam sobie postawił wysoko poprzeczkę pisząc wcześniej dużo lepsze dzieła. I dał nadzieję na nowe.

poniedziałek, 25 lutego 2013

Charms - zawieszka: muchomor

Usilnie probuję przekonać zarówno samą siebie, jak i aurę za oknem, że to już najwyższy czas na wiosnę. Nie tylko na nią czas, ale na pewno jest już tuż za zakrętem i choć jej nie widać, to jest tuż, tuż. Przywołuję ją kwitnącym hiacyntem i zieleniącą się rzerzuchą. 

Z wiosnem i latem kojarzą mi się wszelkiej maści charmsy - biżuteria troszkę kiczowata, czasem tandetna, ale wesoła. Ponoć takie bransoletki mają wyrażać osobowość osoby, która je nosi. Dzięki temu nie należą do typowej "poważnej" biżuterii i pozwalają na zabawę.

W jaki sposób mają one wyrażać indywidualne cechy nie bardzo wiem, skoro większość z nich pochodzi ze źrodeł spod znaku "made in china" (bo te są przystępne cenowo), gdzie są robione taśmowo i ze zindywidualizowanymi charakterami nie mają wiele wspólnego. Co prawda są i perełki od jubilerów, ale tu ceny potrafią być zawrotne.

W ramach wiosennego powiewu, ograniczania cen jubilerskich i chęci włożenia czegoś od siebie (w końcu bransoletka ma być spersonalizowana) powstała pierwsza zawieszka - muchomorek. Jego kolor jest trochę przekłamany - w rzeczywistości jest w odcieniu czerwieni "gdzieś pomiędzy" tymi dwoma ze zdjęciami.




Sama bransoletka jest jeszcze w powijakach (półproduktach), ale i ona pojawi się tu niedługo. Tak jak i kolejne zawieszki. Prawdopodobnie będzie kwiat białej róży, a potem... się zobaczy.


sobota, 23 lutego 2013

Pizza z patelni na dzień dobry

Niech od początku będzie tu prosto, smacznie i przyjemnie - dlatego w ramach "dzień dobry" przepis na pizzę z patelni.

W związku z nieposiadaniem piekarnika (nad czym wybitnie ubolewam od dłuższego czasu) szukam alternatywnych metod na wykonanie dań, które powinno się w nim robić. 

Doceniam użyteczność Internetu i po przebiciu się przez wiele mniej lub bardziej absurdalnych przepisów znalazłam kilka, które skleciłam w jeden i trochę zmodyfikowałam. Pizza działa. W praktyce jest ona smażona i duszona, ale nie ma wielkiej różnicy między nią, a tą z piecyka.

Z tego przepisu wychodzą dwie pizze o średnicy ok. 25 cm na cienkim spodzie = dla dwóch osób.

Ciasto (bez jaj!):
- 1 i 1/3 szklanki mąki
- 1/2 łyżeczki cukru
- 15 g świeżych drożdży
- 1/2 łyżeczki oleju
- około 1/2 szklanki ciepłej wody

Dodatki: 
koncentrat pomidorowy, ser, wędlina, papryka, cebula... co kto lubi.

(Mocny) sos czosnkowy (którego używam na okrągło, nie tylko do pizzy)
- mały jogurt naturalny
- łyżeczka majonezu
- starty duży ząbek czosnku
- szczypta bazylii i oregano
- magi (do smaku, bez niej sos nie jest taki dobry)

Do połowy przesianej mąki dodać rozdrobnione w palcach drożdże, cukier i wodę. Wyrobić ręką zaczyn - odstawić na kwadrans. 
Do wyrośniętego zaczynu dodać resztę przesianej mąki i olej. Wyrobić ciasto na gładką, nielepiącą się masę. Podzielić na pół. Każdą połówkę rozwałkować do wielkości patelni (25cm), nie żałując mąki do podsypywania. Placki ciasta zostawić na godzinę do wyrośnięcia w ciepłym miejscu, przykryć ściereczką. Jeśli zostawiamy je na talerzu/blacie, warto mocno obsypać go mąką - ciasto lubi przykleić się w ciągu tej godziny. Można tego uniknąć układając je np. na kratce z piekarnika.
 Patelnię przesmarować papierkiem nasączonym olejem. Placek smażyć na małym ogniu, aż spód się zezłoci. przewrócić na drugą stronę, posmarować koncentratem pomidorowym i układać dodatki. Przykryć pokrywką i dusić, aż ser się ładnie roztopi. Kiedy spód pizzy będzie złoty - posiłek jest gotowy.

 Zdjęcia: od surowego placka drożdżowego do gotowej pizzy

Generalnie pizzę na patelni można zrobić nawet w 10 minut. Ciasto nie wysusza się - można to kontrolować przystawiając pizzę pokrywką i zmniejszając płomień. 
Ja robię ją na cienkim cieście, bo takie mi odpowiada. Ponoć ze szklanki mąki wychodzi jedna na bardzo puszystym cieście, ale z nią nie eksperymentowałam.
Jeśli ciasta jest za dużo, można je spokojnie uformować w kulkę i schować do lodówki - na drugi dzień będzie jak znalazł. Przepis sam w sobie mało odkrywczy, ale patent w wersji "z patelni" jest godny polecenia.

Poza pizzami, na jutro szykuje się smażenie faworków (co z tego, że już tłusty czwartek minął). Może pojawią się tu na blogu, o ile jakieś zdążę sfotografować. W trakcie tworzenia jest też bransoletka z charmsami. Tworzą się też kolczyki, które jeszcze w Internecie nie krążyły. Przez to, że Mika wystawiła już recenzję książce pt. "Chłopcy" J. Ćwieka muszę zgrabnie omijać jej uwagi, żeby z czystym umysłem doczytać ją do końca. To pewnie też zaowocuje krótkim opisem tej pozycji u mnie. Jest też kilka kosmetyków, z którymi wybitnie się zaprzyjaźniłam i nabrałam ochoty napisania o nich dwóch słów po tym jak zobaczyłam zgrabne recenzje innych produktów u Anne.

Zobaczymy, co tu się z tego bałaganu wyłoni następnym razem.