Strona główna

sobota, 20 kwietnia 2013

Książkowy gniot nad gniotami, czyli Wampir Armand A. Rice

Chce mi się wyć nad tą książką. I to jest chyba najlepsza jej recenzja.
Przedstawiam Wam obiekt mojego (nie)zainteresowania: Wampir Armand popełniony przez Anne Rice, autorkę m.in. cyklu Kronik Wampirzych.


Dwa słowa czemu po nią w ogóle sięgnęłam i czemu nią nie rąbnęłam o ścianę, a było blisko.
Jeszcze jako szczęśliwa przedstawicielka beztroskiej smarkaterii gimnazjalnej sięgnęłam po I książkę ze wspomnianego cyklu. Nie były to książki szczególnie wartościowe, ale nie przypominały obecnie ubóstwianych przez młodzież wampirków z perypetiami sercowymi. 
Potem były tomy II, III i IV i dwa spod końca serii. Były to Wywiad z Wampirem, Wampir Lestat, Królowa Potępionych, Opowieść o złodzieju ciał, Merrick i Wampir Vittorio. Generalnie widoczna była tendencja, że dwie pierwsze książki były świetne, III i IV zakrawały na science-fiction (nawet jak na fantasy), a te dwie ostatnie to naciągane porażki. Wydawało mi się, że sięgając po tę książkę wiem mniej więcej czego się spodziewać. Zwłaszcza, że za szkolnych czasów choć chciałam, nigdzie nie mogłam jej dostać.


A tu nagle bach! Jest w bibliotece tu i teraz. Euforia.
Już się cieszę na myśl o postaciach do których miałam sentyment. To co ciągnęło do tych powieści, to fakt że to obyczajówki, NIE horrory, jedynie obleczone w chmurkę fantastyki. Na tyle dobrze uzasadnionej, że świat trzyma się kupy i wydaje logiczny. Można było się zżyć z bohaterami, nawet znaleźć u siebie cechy niektórych z nich. Postacie są bardziej ludzcy niż spotykani ludzie. Różnica polega w zasadzie na konieczności mordowania by przeżyć (thrillerowy dreszczyk) i nie postrzeganiu płci przeciwnej jako obiekt seksualnego pożądania. Przeżywają swe porażki, posiadają (lub nie) kręgosłup moralny... po co to piszę? Ano po to, że w Wampirze Armandzie wszystko to bierze w łeb.

Tytułowy bohater dał się już poznać z innych tomów jako dekadent, który zatracił sens aktywnego życia i nie bardzo wie co ze sobą zrobić. Jest mieszanką cech pozytywnych i negatywnych.

A tu jajco, zbuk znaczy, wyskakuje.

Armand dyktuje swą historię innemu wampirowi. Opisuje swe pochodzenie z Rusi Kijowskiej. Denerwuje mnie wszystko, włącznie z nieudolną i niekonsekwentną gramatyką, która na siłę stylizowana jest na starszą. Po co, skoro współczesna postać to opowiada? Mamy biednego chłopca, bardzo pobożnego (dla boga chciał pogrzebać się żywcem), który nie szanuje rodziców. Zostaje porwany do domu publicznego. Tam niby przeżywa katusze, ale kiedy Marius wyciąga go stamtąd ochoczo sam, za przeproszeniem, daje du*y na lewo i prawo. Wspomniany Marius, inny wampir, który przez wszystkie inne książki jest ostoją dojrzałości, mądrości i dystansu do świata i siebie samego tu staje się narwanym seksoholikiem. Pani Rice chyba za bardzo polubiła pisanie ciężkiej erotyki z innych serii swoich książek, bo z przygód (nie)wesołej gromadki wampów najpierw zrobiła dosłowny burdel, który próbowała wybielić opowieściami o nauce historii, sztuki i języków. Ba, nawet religie w to wmieszała. Bo wszystko to miało być czynione dla bożego piękna.

Bzdury, bzdury, bzdury. Przetrzymałam 2/3 książki, bo uznałam, że gdzieś on musi przemienić się w istotę nieśmiertelną. Poza tym jak tu obsmarować książkę, której się nie dokończyło?
Fakt, w końcu stał się wampirem. W sumie przez przypadek. W między czasie było kilka bijatyk, kilka morderstw. Coś zaczęło się dziać, wizyta i pojednanie z rodziną. Potem następuje opis splotu wydarzeń wspominanych w poprzednich tomach i zaczyna to pachnieć znajomo. Na chwilę. Jest dużo odniesień do tomu V (to jest tom VI), którego nie czytałam, a który odnosi się do wątku pozyskania chusty z wizerunkiem Chrystusa prosto od samego diabła. W dodatku dostaje ją wampir. I chyba się uprzedziłam, ale takie coś mnie nie zachęca. Z drugiej strony VI tom opisywany jest z perspektywy innego bohatera, wiec przynajmniej pornosa (chyba) tam nie będzie.

Zakończenie też jest takie sobie. Znów po głowie dostają różne postacie, które doszczętnie odziera się z cech, które otrzymały w pierwszych tomach. Nie mam uczucia niedosytu. Raczej to przesyt, w dodatku niepozytywny. Pani Ania Ryż namieszała. W dodatku inne, poboczne postacie też przerobiła w dużym stopniu na potrzeby książki. Tak samo niektóre prawa (przyspieszenie gojenia ran choćby)...

W każdym razie nie polecam książki. Żeby takiego gniota spłodzić, naprawdę trzeba się postarać. :(

6 komentarzy:

  1. Jam nie młodzież a The Vampire Diaries uwielbiam. Wersji książkowej nie znam. Planuję przeczytać serię, ale dopiero po zakończeniu serialu :) Wątek miłosny jest tutaj niestety najgorszy i mam nadzieję, że w końcu ktoś zabije główną bohaterkę. Jak to ja zawsze jaram się czarnymi charakterami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo cóż tu dużo mówić, postacie złe są zazwyczaj o wiele bardziej i lepiej rozbudowane :). A te dobre ciągle wyglądają na nijakie.

      Usuń
  2. Na moim blogu czeka na Ciebie nominacja - zapraszam do zabawy: http://malenkabloguje.blogspot.com/2013/04/creative-blog-award.html :)

    OdpowiedzUsuń
  3. ann rice to była moja ulubiona wampiryczna pisarka, pierwsze 4 tomy bardzo mi sie podobały, ale niestety poległam na Merricu, jakby taka równia pochyła w dół...:(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety jest u niej tendencja do przedłużania na siłę tej serii.

      Usuń

Miło mi, kiedy czytam Wasze komentarze i bardzo Wam za nie dziękuję! :)
Proszę, abyście nie zostawiały reklamowych linków. Znajdę Wasze blogi, dzięki linkom podanych w Waszych profilach. Niechciane komentarze będą usuwane. Komentarze "obserwacja za obserwację" będą usuwane