Idzie majówka, idzie wesele. Jest motywacja, żeby odróżniać się kolorem od ścian sali weselnej. Słowem wstępu powiem, że próbowałam kilku różnych balsamów brązujących, ale efekty na mojej bladej cerze zawsze wychodziły koszmarne już po jednym użyciu.
Przeczytałam o balsamie, który wygrał na wizażu konkurs. I tak oto kupiłam balsam brązująco-ujędrniający Lirene z kompleksem Slim i olejem z karotki. Wybrałam wersję Cafe Latte, czyli opcję dla jasnej karnacji. Za 250 ml produktu zapłaciłam w Astorze 13,70 zł. Generalnie można go znaleźć w każdej drogerii.
Opakowanie jest zgrabne, dobrze leży w dłoni. Samo otwarcie jest tak wyprofilowane, że nie połamałam sobie o nie paznokci. 250 ml wystarczyło mi na 3 tyg. stosowania na całe ciało.
Producent wiele obiecuje. Ma być letnia, niesztuczna opalenizna, wyszczuplanie i ujędrnianie. A do tego rozkosz z aromatu kawowego deseru.
A skład ma się następująco:
Aqua, Paraffinum Liquidum, Ceteareth-20, Glycerin, Cetearyl Alcohol,
Dihydroxyacetone, Glyceryl Stearate SE, Sodium Acrylate/Sodium
Acryloyldimethyl Taurate Copolymer, Isohexadecane, Polysorbate 80,
Panthenol, Citric Acid, Allantoin, Tocopheryl Acetate, Glycin Soya
(Soybean) Oil, Ilex Paraguariensis Leaf Extract, Butylene Glycol, Coffea
Arabica Seed Extract, PEG-60 Almond Glycerides, Cetyl
Hydroxyethylcellulose, Beta-Carotene, Daucus Carota Saliva (Carrot)
Extract, Tocopherol, Phenoxyethanol, Methylparaben, Ethylparaben,
Propylparaben, Butylparaben, Parfum.
Po otwarciu pierwsze co uderza to zapach. W pierwszy dzień byłam zachwycona. Cudowny aromat, może nie kawy, ale deseru kawowego. W dodatku zapach po aplikacji wieczorem był bardzo wyraźny również rano na skórze. Potem zaczęły się schody. Piżama po 3 aplikacjach przesiąkła tym aromatem, a mnie dwa razy zemdliło. Potem jakoś przyzwyczaiłam się do zapachu, ale osobne ubranie po nim to obowiązek. Zalecana jest aplikacja 2x dziennie, ale nie wiem jak miałabym wytrzymać takie stężenie aromatu. Zrezygnowałam przy nim ze wszystkich pachnideł - od aromatycznego żelu pod prysznic, aż po perfumy.
Konsystencja jest dość rzadka. Na rękę wylałam dwie duże krople, ale zanim zdążyłam zrobić zdjęcie zdążyły się zlać w jedną plamę. Trochę ucieka z ręki, ale za to nieźle się rozprowadza.
Po 3cim dniu (3 aplikacji) skóra wyraźnie zmieniła kolor. Zupełnie blada skóra pociemniała delikatnie, a ta która już miała trochę zeszłorocznej opalenizny pociemniała mocniej. Kolor nie jest sztuczny ani marchewkowy. Potem używałam go co drugi dzień dla podtrzymania efektu, a kolor jeszcze trochę sciemniał.
Bałam się tego balsamu bardzo, ale szybko okazało się, że nie zrobi mi krzywdy. Nie wyszły mi żadne mazy, ani przebarwienia. Bieli ciało niemiłosiernie. Efekt znika w chwili wchłonięcia balsamu. To w sumie może być zaleta. Kiedy zaczęłam go obficie stosować, rozprowadzałam go mniej-więcej równomiernie, a potem wracałam do miejsc, które nadal były białe i ponownie go tam rozcierałam. Opalenizna wyszła równomierna.
Wyjechałam z domu na kilka dni i przez 4 dni go nie używałam. Wróciłam blada, niemal tak jak przed zaczęciem stosowania. Efekt jest bardzo nietrwały. Może bym to przełknęła, gdyby nie to że chyba nie chcę 24h/dobę pachnieć tym kosmetykiem.
Za to bonusem jest to, że on faktycznie ujędrnia. Nie wiem ile w tym udziału ma masaż, który robi się mimochodem przy jego wcieraniu, ale zobaczyłam wymierne efekty. Skóra jest po nim elastyczna, gładka, miękka i ogólnie przestaje być sflaczała.
Plusy:
+ równomierna, delikatna i naturalna opalenizna
+ efekt ujędrnienia i poprawy kondycji skóry
+ wygodne opakowanie
+ niedrogi
+ powszechnie dostępny
Wady:
- zapach! Dla wielu może być nie do przejścia :/
- opalenizna schodzi w 4 dni
To naprawdę dobry kosmetyk, ale przez ten deser kawowy już go raczej nie wezmę. Wykończę ten, aby podtrzymać opaleniznę przed weselem. Zaryzykowałabym jego wersję Mocha dla ciemnej karnacji z nadzieją, że będzie można go rzadziej stosować. Przy czym musiałabym mieć okazję ku temu aby bardzo mi zależało na opaleniźnie, którą trudno mi zdobyć na zwykłym słońcu. W innym wypadku wracam do kawy tylko w wersji do picia.
Nie probowalam, kochana zostalas u mnie otagowana:)
OdpowiedzUsuńJuż do Ciebie biegnę :).
Usuńkurka, jakoś nie mogę się przekonać do samoopalczy.. ten dość delikatnie wygląda,ale jakoś obawiam się plam..
OdpowiedzUsuńJak ja ich nie dostałam, to i Ty ich nie dostaniesz. Mam karnację ala świeżo bielona ściana i na mnie wszystko wychodzi. Jak Ci zapach nie straszny, to śmiało go wypróbuj :).
UsuńNo niestety balsamy dające efekt opalenizny nigdy nie pachną zbyt dobrze ;)
OdpowiedzUsuńTo prawda. Tu udało zatuszować się charakterystyczny zapach opalacza, ale ta zmiana okazała się nietrafiona. Wolałabym standardowego smrodziaka.
UsuńSa sa sa we wtorek się widzimy!
OdpowiedzUsuńPS. Tak wiem komentarz całkiem na temat :D
Nie na temat, ale bardzo miły. Przykro mi, że nieaktualny :<
UsuńDla mnie rewelacja! :)
OdpowiedzUsuńTego kawowego nie miałam, bo słyszałam że zapach tragiczny. Ja bardzo lubię kolastynę, która pachnie (nie śmierdzi) orzechem. Teraz mam dove i też jest całkiem całkiem chociaż zapach już mniej mi sie podoba ;/
OdpowiedzUsuńMiałam jakieś bliżej nieokreślone z kolastyny i dove, ale wychodziły mi po nich plamy. Za to zapach miały znośniejszy.
UsuńMam wersję do ciemnej karnacji i powiem szczerze, że jakiegoś odrzucajacego zapachu nie zauważyłam, pachnie kawusią przyjemnie i tyle :)
OdpowiedzUsuńTo już zależy od preferencji indywidualnych. Dla mnie zapach był na początku cudowny, a potem stał się nie do zniesienia.
UsuńCiekawi mnie jak zadziałałby na moją skórę, aczkolwiek boję się, że i mnie zapach zabije, a jak doliczyć moją 'systematyczność', to nie wróży nic dobrego..
OdpowiedzUsuńTu bez systematyczności wiele się nie wskóra, bo efekt jest łagodny i trzeba go stopniowo wzmacniać, a potem utrwalać.
Usuń